SUPER KOLOS

 

PIOTR CHMIELIŃSKI

 


PODRÓŻE ŻEGLARSTWO ALPINIZM EKSPLORACJA JASKIŃ WYCZYN ROKU SUPER KOLOSY

©®

    Piotr Chmieliński

 

Absolwent wydziału mechanicznego Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Współzałożyciel sekcji kajakowej przy międzyuczelnianym Akademickim Związku Sportowym. Członek Akademickiego Klubu Turystyki Kajakowej „Bystrze” rozwijającego się prężnie przy AGH. To stąd jego pasja kajakarska, jak sam mówi: " Na początku była oczywiście Wisła, potem, w 1976 i 1977, wyprawy do Jugosławii. To był po prostu fantastyczny sposób przemieszczania się ". Podczas studiów brał także udział w spływach kajakowych rzekami Czechosłowacji, Rumunii i Grecji.

„Piotr Chmielinski był mężczyzną średniego wzrostu, o szczupłej, lecz muskularnej sylwetce; miał kędzierzawe kasztanowate włosy, równo przycięte wąsy i niebieskie, zimne oczy wilka. Był uprzejmy, ale powściągliwy; nie uśmiechał się na widok Keczuan, którzy na swoich fletach quena grali melodie z amerykańskiego musicalu "Jesus Christ Superstar". Łagodne tony muzyki, kiedy przyglądaliśmy się ulicznej paradzie, jedząc lody na Plaza de Armas, przynosiły ukojenie po wytrząsającej kości jeździe autobusem.” – Tak Piotra Chmielińskiego opisuje Joe Kane w kronice jednej z największych ekspedycji XX wieku. W 2005 roku minęło dwadzieścia lat od pamiętnej wyprawy, lecz jej bohater jest wciąż w doskonałej formie. Nadal wraca do miejsc, do których, jak sam mówi, czuje duży sentyment.

Canoandes ‘79
 

Przełomowym był rok 1979. Zapoczątkował on trzyletnią wyprawę studentów krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej, której spektakularnym wyczynem było przepłynięcie, w obu Amerykach, 23 górskich rzek (w tym 13 po raz pierwszy), przejechanie samochodami 120 tysięcy kilometrów i pokonanie prawie 1800 km kajakami i pontonem. Wyprawa „Canoandes 79”, nim doszła do skutku, borykała się z ogromnymi trudnościami organizacyjnymi i formalnymi, z jakimi związany był, w ówczesnych czasach, tego typu wyjazd. Jej powodzenie, uczestnicy zawdzięczają wyłącznie samym sobie, to oni, polegając na sile młodzieńczych marzeń, organizacyjnym zdolnościom wyniesionym z działalności w klubie „Bystrze”, a nie rzadko szczęśliwym zbiegom okoliczności, uparcie i systematycznie pokonywali wszelkie napotkane przeszkody.

Pierwszym celem wyprawy była Argentyna. Przygotowane w akademikach kilogramy żywności rozplanowano z myślą o sześciomiesięcznym wyjeździe. Grupę ekspedycyjną stanowiło 11 osób, oprócz kajakarzy (Marek Byliński - kierownik, Piotr Chmieliński, Włodzimierz Herman, Jerzy Majcherczyk, Andrzej Piętowski oraz Józef Woch) w jej skład mieli wejść dwaj lekarze (Stanisław Grodecki, Tomasz Jaroszewski), filmowiec (Jacek Bogucki), fotograf (Zbigniew Bzdak) i kierowca wyprawowego Stara - Jan Kasprzyk. Jednakże plany wyjazdu do Argentyny, a następnie do Peru musiały ulec zmianie ze względu na zagrożenia wojenne. Ostatecznie wyprawa rozpoczęła się od spływania górskich rzek Meksyku: Rio Amacuzac, Rio Mixteco, Rio Balsas, Rio Atoyac, Rio Pescados (Antigua). Następnego roku eksplorowali kolejne, przepływając Rio Montezuma i pięć kanionów Rio Santa Maria o największym stopniu trudności. Część z nich została przez ludzi w kajakach przepłynięta po raz pierwszy w historii. – Wyjeżdżając z Polski nie wiedzieliśmy, że istnieją jeszcze nieodkryte rzeki. Pomogło to nam w dalszych wyprawach – mówi Piotr Chmieliński. Poza pływaniem kajakarze zarabiali w USA pieniądze na dalszą część wyprawy. Po zakończeniu pierwszego – jak się okazało, a nie jedynego – etapu wyprawy jej żonaci uczestnicy powrócili do kraju, natomiast kawalerowie: Andrzej, Piotr, Jacek, Zbyszek i Jurek postanowili kontynuować podroż na własną rękę. Przepłynęli rzekę Aguacapa w Gwatemali oraz Rio Grande de Matagalpa z progami V klasy w Nikaragui. W Kostaryce kajakarze spłynęli, wraz z grupą sportowców amerykańskich, Rio Revenzon, następnie zaś zdobyli górski odcinek Rio Pacuare. W Panamie przepłynęli rzekami Santa Maria a także Chiriqui. Kolejnym celem była pierwsza rzeka Ameryki Południowej - Rio Aguarico, płynąca wzdłuż równika. Później spłynęli Rio Napo, docierając aż do jej źródeł na wysokości ponad 4500 m n.p.m. W Peru zdecydowali się na spływ kilkoma tamtejszymi rzekami w porze deszczowej. Pokonanie 160 km Rio Maranon w trzy dni odbiło się w Limie szerokim echem. O polskim wyczynie pisała peruwiańska prasa, co pomogło kajakarzom przygotować kolejną wyprawę. Tym razem - do najgłębszego kanionu świata. W przeddzień zejścia do kolosalnego koryta rzeki Colki dowiedzieli się o zamachu na życie papieża Jana Pawła II. Mimo szoku, rzucili się do pracy, aby zrobić coś na przekór wariactwu współczesnego świata.
 

 

Wtedy nie wiedzieliśmy, na co się porywamy - wspomina Andrzej Piętowski, po wyjeździe Marka Bylińskiego nowo wybrany kierownik historycznej już wyprawy. - A jak się zorientowaliśmy, nie było drogi powrotnej! Przygotowując się do wyprawy, trafili jedynie na skąpe informacje na temat Colki. - Pochodziły od dwóch amerykańskich pilotów, którzy wykonywali zdjęcia lotnicze tej części Andów na zlecenie rządu peruwiańskiego w 1929 roku! Po tym, na kolejne dziesięciolecia zapadła cisza na temat kanionu. Kiedy grupa Canoandes dociera wreszcie do położonego wśród poletek kukurydzy Chivay, spotyka się z nieufnością, a przede wszystkim z kompletnym brakiem zrozumienia dla ich zamierzeń. Spływać rzeką? Po co? I to jeszcze taką! - Chyba jesteście szaleni. Ta rzeka was zabije - stwierdza wreszcie jeden z wynajętych poganiaczy mułów. Na początku mają trudności ze znalezieniem na rzece miejsca, gdzie będzie wystarczająco dużo wody, aby spuścić kajaki i ponton. Ponadto okazuje się, że strome ściany kanionu skutecznie bronią dostępu do jego wnętrza. Dopiero po kilku próbach udaje się rozpocząć spływ. Już w tym miejscu, koło Cabanaconde, ściany kanionu pną się na wysokosc1200 metrów. Z początku rzeka wydaje się łagodna, ale już po kilkuset metrach gwałtownie zmienia swe oblicze. Kajakarze i załoga pontonu przygotowani na tygodniową przygodę z rzeką, musza jednak zweryfikować plany. Pierwszego dnia przepływają zaledwie 3 kilometry zamiast zaplanowanych - 20.

„Rzeka płynie tutaj przez 4-5-metrowe wąskie gardło, wpadając pomiędzy ogromne głazy tworzące coś w rodzaju sita, aby po chwili, już kilka metrów niżej, wypłynąć spod nich i od razu wpaść w wąski kanion” - pisał w książce "Zdobycie Rio Colca" Jerzy Majcherczyk, jeden z uczestników wyprawy. „Zaczynam sobie zdawać sprawę, że dalsze pokonywanie zwalisk całkowicie nas wyczerpie. Już wiem, że skończyła się przyjemność pływania, a zaczęła walka o przeżycie” - pisał czwartego dnia. Dziesiątego ponton dostaje się w silny odwój - rodzaj wiru, który wciąga go i przez kilka minut miota o skały. Z trudem opanowują sytuację, ale dno pontonu stało się wielką 4-metrową dziurą. Wciąż jednak ponton nadaje się do płynięcia - nie ma zresztą innej drogi jak w dół rzeki. Znowu trafiają na fragmenty nurtu niemożliwe do spłynięcia. Przenoski skalistym brzegiem wyczerpują ich do granic możliwości. Po zjedzeniu ostatnich, oszczędnie wydzielanych racji żywnościowych docierają do wodospadów, które nazywają imieniem Jana Pawła II. Za wodospadami przychodzi wybawienie - wpływają w rozszerzenie doliny, gdzie usadowiła się maleńka oaza - Hacienda Canco. W ciągu długich 11 dni pokonali zaledwie 45 kilometrów kanionu, stracili jeden kajak, a ponton był w takim stanie, iż w normalnych warunkach nadawałby się do wyrzucenia. Ale te warunki są szczególne - mają szanse zdobyć najgłębszy kanion świata. Biali brodaci konkwistadorzy nie są w stanie płynąć dalej. Zdani są na łaskę biednych Indian. Ci ratują ich jajkami, serem i kukurydzą. Czteroosobowa ekipa udaje się na wyprawę po żywność i klej do naprawy pontonu. W Canco głębokość kanionu sięga dwóch kilometrów. Żeby się wydostać, trzeba pokonać szlak do Huambo w upale i na rosnącej z każdym metrem wysokości. Daje się we znaki choroba wysokościowa.

Przerwa w spływie wychodzi wszystkim na dobre. Nowe zapasy jedzenia i kąpiele w gorących źródłach regenerują siły. Do pokonania zostaje 55-kilometrowy odcinek rzeki. Okazuje się jednak łatwiejszy. Wpływająca równie głębokim kanionem do Colki rzeka Mamacocha doprowadza taką ilość wody, że część kamieni utrudniających spływ ginie w głębinach. Wyprawa szybko pokonuje kolejne kilometry, choć ściany wznoszą się coraz wyżej. Ostatni odcinek jest wąską gardzielą, która otwiera się na szerokie i zielone pola doliny Majes. Tę gardziel nazwano później Kanionem Polaków. Koniec. Udało się. Zwycięstwo. Należy podkreślić, że Piotr Chmieliński niezmiennie płynął na szpicy. Torując drogę pozostałym kolegom, jako jedyny z grupy, pokonał całą trasę kajakiem (pozostali – kajakami i pontonem). Po latach, wspominając ów wyczyn, odkrywca nie przywołuje wspomnień dumy czy też jakiejś metafizyki, o którą pytam. – Po prostu zrobiliśmy to jako pierwsi i to było bardzo ciekawe uczucie – mówi – do dziś noszę w sobie te przeżycia i radość, że po prostu mogliśmy tego dokonać. - A był to wyczyn na miarę największych osiągnięć eksploratorskich XX wieku.



Zdobywcy kanionu rzeki Colca. Stoją od lewej: Krzysztof Kraśniewski, Stefan Danielski, Jerzy Majcherczyk, Jacek Bogucki, Piotr Chmielinski oraz Andrzej Piętowski.

Dlaczego więc tak niewiele mówiło się o tym w Polsce? W chwili, gdy kanion wypluwa umęczonych kajakarzy, stają się najsłynniejszymi postaciami w Peru. Na osobistej audiencji przyjmuje ich prezydent kraju. Są zapraszani na odczyty, pokazy, wszędzie witani z największymi honorami. W wielu miejscowości w pobliżu kanionu, nadano ulicom nazwy upamiętniające wyczyn Polaków np. Avenida Polonia w Chivay. Ale po pół roku od zakończenia spływu nadchodzi 13 grudnia 1981. Canoandes odmawiają powrotu do Polski i organizują marsz wolności "Solidarność z Solidarnością". Na czele pochodu staje sam Mario Vargas Llosa, wybitny peruwiański pisarz, od lat wymieniany jako jeden z głównych kandydatów do literackiej Nagrody Nobla. Protesty odbywają się pod ambasadami Polski i ZSRR. Bojówkarze z Komunistycznej Partii Peru zaczynają deptać kajakarzom po piętach. Następuje koniec euforii zdobywców. Przez krótki czas tworzą biuro Solidarności na Amerykę Łacińską. Potem wyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych. Cenzura w Polsce blokuje wszystkie doniesienia o Canoandes, a oni mają zamkniętą drogę powrotną do kraju. Po wielu latach historię wyciągnął z lamusa inny podróżnik - Ryszard Badowski - w programie "Klub Sześciu Kontynentów". Za nim poszły publikacje w "Poznaj Świat" i polskiej edycji "National Geographic". Wyprawa, o której było głośno na świecie, wypłynęła w Polsce na światło dzienne w czasach, gdy do kanionu Colca zjeżdżali już masowo turyści. Dla zapomnianej przez wieki peruwiańskiej prowincji niedostępna Colca - rzeka, która płynie gdzieś w dole, w czeluściach najgłębszego kanionu świata - stała się żyłą złota. "Biała woda", z którą zmierzyli się Polacy, odmieniła życie nie tylko ich samych, ale i ludzi mieszkających w tej części Peru.
 


Z Super Kolosem u Prezydenta: A. Kwaśniewski, Jacek Bogucki, Piotr Chmieliński. fot. Zbigniew Bzdak

                                      

Po przedarciu się przez 100 km dzikiej rzeki w ciągu 33 dni Polacy stali się sławni na całym świecie. Wyczyn odbił się szerokim echem w zagranicznych mediach. Został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa, doceniony podczas niezliczonych spotkań i w prestiżowych, światowych magazynach, takich jak choćby „National Geographic”. Na ich łamach prasy spływ Colką zaliczono do najważniejszych osiągnięć eksploracyjnych XX wieku. Po wspomnianych perypetiach politycznych osiągnięcia Grupy Canoandes są nareszcie doceniane także w Polsce. W 2000 r. grupa otrzymała nagrodę Super Kolosa za zdobycie kanionu. Również internauci dali wyraz swemu uznaniu i w plebiscycie zorganizowanym w 2001 roku przez portal Onet.pl, usytuowali wyprawę na drugim miejscu, wśród najważniejszych polskich wypraw eksploracyjnych XX wieku. Grupa Canoandes została ponadto przyjęta w Warszawie przez Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Chmieliński powracał na Colkę jeszcze kilka razy; w sumie pokonał ją aż pięciokrotnie, w tym dwukrotnie w ramach ekspedycji pod patronatem „National Geographic”, których był kierownikiem. Podczas wyprawy w 1981 roku przepłynął 100 kilometrów jednego z górnych cieków wodnych Amazonki – Apurimacu, a następne 100 km - w 1983 roku.

 

Od czasu pierwszego przepłynięcia, kanion jest wciąż eksplorowany, zarówno przez jego pierwszych zdobywców, ich przyjaciół jak i kajakarzy młodszych pokoleń „Bystrzaków”. – Czuję sentyment do tych miejsc - wspomina Piotr Chmieliński. - Jednego z moich synów zabieram w tym roku ze sobą do Peru i do Canionu Colca.

 

„Kajakarze z wyprawy Canoandes-79 spotykają się co roku, we wrześniu nad rzeka Potomac w Wirginii. Dwunastoletni Max w swoim dużym kajaku jako pierwszy przecinał nurt, by przepłynąć na drugą stronę rzeki. Chmieliński z uwagą patrzył na syna. Dla Maxa był to pierwszy kontakt z bystrzem pod wodospadami, ale mimo szybkiego prądu pewnie przecinał nurt, kierując się do cofki po drugiej stronie rzeki. Podczas dzisiejszej zabawy pod wodospadami Piotr nie spuści z niego oczu, upewniając się raz po raz, czy daje sobie radę.” – To Canonandes ćwierć wieku później.

 

Z nurtem Amazonki

 

W 1985 roku Chmieliński został współorganizatorem międzynarodowej wyprawy, której celem było przepłynięcie Amazonki od źródeł do ujścia. Jako jedyny z dziesięcioosobowej ekipy dokonał tego wyczynu, pokonując kajakiem i pontonem każdy kilometr rzeki.

 

W 1987 roku po raz drugi, tym razem indywidualnie, trafił do Księgi Rekordów Guinnessa. Prestiżowe amerykańskie pismo "Outside Magazine" z października 1992 roku zaliczyło przepłynięcie Amazonki przez Piotra Chmielińskiego do pięciu najważniejszych osiągnięć w dziedzinie eksploracji ostatnich 15 lat. Jego nazwisko wymieniono obok Reinholda Messnera, słynnego zdobywcy korony najwyższych szczytów ziemi. "The New York Times" w grudniu 1992 roku, zaliczył wyczyn Chmielińskiego do dwudziestu największych osiągnięć ostatnich 100 lat, stawiając Polaka w jednym rzędzie ze zdobywcami: bieguna północnego - Robertem Pearym, Everestu - Edmundem Hillarym oraz amerykańskim astronautą Neilem Armstrongiem, który jako pierwszy człowiek stanął na Księżycu.

 

 

„Amazonka nauczyła mnie wytrwałości i wiary w to, że dotarcie do wyznaczonego celu, nawet tak odległego i trudnego, jest możliwe. Wszystko stało się dla mnie osiągalne od momentu dopłynięcia do Atlantyku. Życzę każdemu z Czytelników, by znalazł w swym życiu własną Amazonkę”. – To słowa Piotr Chmielińskiego zachęcające do przeczytania relacji z jednej z największych ekspedycji XX wieku autorstwa jej członka – „Z nurtem Amazonki” Joe Kane’a. Sam pytam odkrywcę skąd czerpie tak wielką silę. Mówi, że był to pewien wewnętrzny doping by doprowadzić to do końca - samozaparcie. Uważa, że to, co robi w życiu śmiało można nazwać swoistego rodzaju misją. Na zapytania internautów, co jedli i jak wyglądało przygotowanie do wyprawy odpowiada: Udało się przepłynąć cala Amazonkę ze względu na to, że mieliśmy do dyspozycji specjalnie przygotowane posiłki, które zabezpieczały nas na kilka tygodni, a czasem i miesięcy. Były to specjalnie przyrządzone porcje obiadowe w specjalnych opakowaniach, które po kilkuminutowym gotowaniu w wodzie może nie smakowały jak obiad u mamy, ale zapewniały odpowiednia ilość kalorii. Najważniejsze jednak było przygotowanie się do pływania na rzekach górskich. Rozpoczęcie wyprawy od źródeł Amazonki, doprowadziło do głośnego sporu poruszanego chociażby na łamach Gazety Wyborczej czy magazynu „Wiedza i życie”. Sam Chmieliński zapytany o sprawę sporu Pałkiewicza i Badowskiego dotyczącego źródeł Amazonki mówi: Źródeł nie odkrył nikt z wyżej wymienionych. Po raz pierwszy źródła Amazonki zostały ustalone przez Laurena McIntyre, który z wyprawą National Geographic dokonał tego w 1971 r. Pierwszymi Polakami, którzy, z tego co wiem, znaleźli się przy źródłach Amazonki, byli Jacek Bogucki, Zbyszek Bzdak i Andrzej Piętowski w 1983, następnie Zbyszek Bzdak i ja w 1985. Jacek Pałkiewicz znalazł się tam dopiero w 1996 r.

 

 

Jak zatem spłynąć kajakiem największą rzeką świata od samych jej początków? Opowiada Joe Kane:
„Był wrzesień 1985 roku. Minęły prawie dwa miesiące od chwili, gdy nasz zespół wspiął się na mierzącą 5425 metrów górę Quehuisha, wysoko w Andach południowego Peru, do miejsca, które zgodnie z ówczesną najlepszą wiedzą było źródłem Amazonki – sopli zamarzniętego wodospadu. Potem schodziliśmy w dół, po atlantyckiej stronie wodospadu, przez jakieś 70 kilometrów, podążając za wodą z topniejącego lodu, dopóki nie zebrała się w strumień na tyle duży, by mogły w nim pływać kajaki.(...) Najtrudniejszą częścią tego spływu miał być kanion rzeki Apurimac – mierzące ponad sześćset kilometrów długości kłębowisko głazów, miejscami dwukrotnie głębsze od Wielkiego Kanionu Kolorado. Od lat 50. XX w. próbowało tędy przepłynąć sześć wypraw. Żadna tego nie dokonała, dwie zakończyły się utonięciami. W roku 1969 zespół National Geographic doszedł do wniosku, iż rzeka nie nadaje się do przepłynięcia.(...) Pierwsze 240 kilometrów zajęło im dwa tygodnie. Skończyła im się żywność, mieli straszne wypadki (Piotr złamał sobie nos w czasie fatalnej przewrotki), w którymś momencie zostali aresztowani przez podejrzanych wieśniaków. Chmieliński, który wraz z drugim Polakiem, Zbigniewem Bzdakiem, mówili po hiszpańsku, wyjednał im zwolnienie.(...) Były dni, w których posuwaliśmy się nie więcej niż o kilometr. Po sześciu dobach zmniejszyliśmy racje żywnościowe o połowę. Po siedmiu zaczęła nas ogarniać paranoja. Nie wiedzieliśmy kiedy skończy się Otchłań, a ściany kanionu było o wiele za strome, aby się na nie wspiąć. Ósmego dnia, runąwszy między ogromne głazy, wpadliśmy w naprawdę mamucią dziurę. W jednej chwili ostro wiosłowałem, w następnej przygniatały mnie tony wody. Przez 20, 40, 60 sekund byłem przygwożdżony – pewien, jak jeszcze nigdy niczego, że moje życie się kończy.(...)  
 
Przepłynęliśmy górską cześć Amazonki. Pozostało jeszcze blisko 6000 km dolnej, wolno płynącej rzeki. Wypracowaliśmy ścisły rozkład zajęć – do południa 55 minut wiosłowania i pięć minut przerwy na każdą godzinę aż do zachodu słońca. Dawało to do 30 000 pociągnięć wiosłem dziennie, przez trzy miesiące, 12-14 godzin na wodzie każdego dnia. Każdego popołudnia około piątej rozglądaliśmy się za miejscem na obóz. Często oznaczało to nocleg w chatach miejscowej ludności. W Peru naszymi gospodarzami byli zwykle Indianie Shipibo i Asheninka.(...) Długie godziny w prażącym tropikalnym słońcu zamieniły mój umysł w spieczoną galaretę. Często zapominałem, gdzie jestem, i całe dni upływały mi w bezmyślnym transie. Natomiast Piotr był człowiekiem z żelaza. To on wiózł większość naszego sprzętu. To on wstawał przed świtem, przygotowywał śniadanie, wytyczał trasę i załadowywał kajaki, kiedy ja jeszcze dosypiałem. Targował się o żywność i miejsca na obóz z tubylcami składającymi się zazwyczaj z licznych wujków i ciotek, bratanków i siostrzeńców, psów i Świn, a także całej trzynastki dzieci. Częstokroć ktoś wyciągał butelkę pisco, ktoś inny rybę i ryż, a potem była już północ i zebrani wiedzieli wreszcie, kim jest Piotr – El Polacco, jak nazywano go w Peru, człowiekiem, który przepłynął kanion Colca, który dał temu zgnębionemu krajowi jakiś powód do dumy. A teraz płynął aż do morza, które, o ile wszystkim było wiadomo, leżało gdzieś za następną wioską.(...) Był 19 lutego 1986 roku, nasz 175. zachód słońca na Amazonce. Piotr przerwał wiosłowanie i wpatrzył się w przeświecającą, zieloną wodę, która go otaczała. Zanurzył w niej dłoń i podniósł ją do ust. Odwrócił się do mnie. – Słona – powiedział.”
 
Pytam Piotra Chmielińskiego po latach, jak czuł się spływając Amazonką, czy był to wyczyn odkrywcy czy może bardziej sportowca? - Ani jedno, ani drugie. Celem było spłynięcie, zobaczenie tego ogromnego terenu. Nie traktowałem tego jako wyczyn, czy to sportowy, czy eksploratorski. Co było istotne, to to, że byliśmy pierwszymi, którzy tego dokonali. I co ważniejsze, od momentu zdobycia kanionu Colki, a także pokonania całej długości Amazonki, Polacy liczą się w eksploracji rzek górskich na wysokim poziomie.

U źródeł królowej rzek
 
W roku 2000 Chmieliński wraz z Andrzejem Piętowskim zorganizowali ekspedycję naukową, której zadaniem było określenie z największą dokładnością najbardziej odległego od ujścia Amazonki miejsca, z którego płynie woda, a więc - wskazanie źródła. Patronat nad wyprawą objął National Geographic Society, a do udziału w przedsięwzięciu zaproszono specjalistów z Explorer Club, Towarzystwa Geograficznego w Limie, Smithsonian Institute z Waszyngtonu (organizacji podległej prezydentowi USA) i Uniwersytetu Harvarda. Zaproszono także polskich dziennikarzy: Dariusza Raczko z „National Geographic-Polska”, Marcina Jamkowskiego z „Gazety Wyborczej”, Jarosława Kostrzewę z „Dziennika Polskiego” oraz Zygmunta Malinowskiego z nowojorskiego „Nowego Dziennika”. Do wyprawy dołączył polarnik Marek Kamiński, którego doświadczenie na dużych wysokościach i w trudnym terenie lodowym okazało się bardzo przydatne. Po wnikliwych badaniach z zastosowaniem najnowocześniej aparatury pomiarowej ustalono ponad wszelką wątpliwość, że Amazonka zaczyna się w Potoku Carhuasanta w jeziorze McIntyre’a i na szczycie lodowca Mismi. Analizy 40 tysięcy zapisów GPS dokonali naukowcy z prestiżowych amerykańskich uniwersytetów. W grudniu 2000 roku National Geographic ogłosił oficjalnie te wyniki, a Peruwiańskie Towarzystwo Geograficzne potwierdzając je, poleciło wszystkim placówkom naukowym na świecie ich rozpowszechnianie.

Piotr Chmieliński osiedlił się w pobliżu Waszyngtonu wraz z żoną Joanną i dwoma synami. Joanna obroniła pracę doktorską w zakresie mikrobiologii i immunologii w George Washington University, Medical School. Natomiast Piotr prowadzi - wraz z Hugh Grangerem, doktorem w dziedzinie toksykologii - własne przedsiębiorstwo HP Environmental, specjalizujące się w ochronie środowiska naturalnego i szacowaniu skażeń chemicznych i mikrobiologicznych w powietrzu, wodzie oraz glebie. Firma HPE osiągnęła duży prestiż na rynku amerykańskim, otrzymując ważne i odpowiedzialne zlecenia. W 1993 roku, zaledwie godzinę po zamachu terrorystycznym na World Trade Center w Nowym Jorku (był to pierwszy, mniej tragiczny w skutkach zamach na WTC), znajdujący się akurat na Manhattanie Piotr został wezwany na miejsce wybuchu dla przeprowadzenia niezbędnych ekspertyz dotyczących skażeń i doprowadzenia budynków do stanu używalności. Spędził tam następne dwa miesiące, wykonując pomiary i analizy jakości powietrza, sprawdzając, czy powrót do budynków nie zagraża ich mieszkańcom i pracownikom. „Nie było światła - mówi Hugh Granger. – „W budynku ciemno i mokro, wszystko pokryte centymetrową warstwą kurzu. A Piotr pokonuje setki schodów wędrując w górę i w dół, dokonując precyzyjnych pomiarów. Jest jedynym człowiekiem w tym fachu, który może to zrobić.” - Podobne ekspertyzy wykonywał po ataku we wrześniu 2001 roku. Od października 2001 do stycznia 2002 roku pracował dla organizacji rządowych i prywatnych na wschodnim wybrzeżu USA, prowadząc badania związane ze skażeniem bakteriami wąglika.

O Polaku, któremu powierzono tak ważne i odpowiedzialne zadania, pisał „Nesweek” w swym amerykańskim wydaniu. Cytował go obszernie „The New York Times”, a na jego ekspertyzy powoływał się Reuters. Piotr Chmieliński jest postacią uznaną w świecie naukowców, odkrywców i podróżników. W środowiskach tych zgodnie podkreśla się jego nadzwyczajną postawę – siłę woli, legendarną już determinację w dążeniu do celu, precyzję we wszelkich działaniach, niezwykłą odpowiedzialność, uczciwość i skromność. Chmieliński należy do ekskluzywnego The Explorer Club w Nowym Jorku, stale współpracuje z National Geographic Society w Waszyngtonie. Co roku we wrześniu organizuje polskie spotkania na Potomacu, utrzymuje stały kontakt z polskimi podróżnikami, zwłaszcza z kajakarzami zrzeszonymi w krakowskim klubie „Bystrze”. Jest bohaterem wielu artykułów drukowanych w prestiżowych czasopismach, nie tylko podróżniczych, m.in.: „The New York Times”, „National Geographic”, „Outside Magazine”, „American Way”, Reader’s Digest. W wydaniu styczeń–luty 2002 „National Geographic Adventure” w artykule „The Further Explorations of Piotr Chmielinski” zaprezentowano jego sylwetkę nie tylko jako podróżnika i odkrywcę, ale także jako osobę zaangażowaną w prace badawcze dotyczące zanieczyszczenia środowiska w „strefie zero” na Manhatanie w Nowym Jorku po ataku terrorystycznym 11 września 2001 roku. Piotr Chmieliński jest głównym bohaterem książki Joe’ego Kane’a „Z nurtem Amazonki”, przetłumaczonej na kilkanaście języków i zaliczonej przez „National Geographic Adventure” do setki bestsellerów podróżniczych wszechczasów.

Osobiście miałem przyjemność porozmawiać z panem Piotrem Chmielińskim na corocznych (VIII) Spotkaniach Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów – Kolosy 2005, w których uczestniczył on jako członek kapituły nagrody Kolosy. Rozmowa przeprowadzona została w czasie trwania imprezy - marzec 2006 roku.                                      

Przemysław Rydzewski
fot. Zbigniew Bzdak
 

Źródła:

- Joe Kane, Zbigniew Bzdak, Jacek Bogucki - Z nurtem Amazonki, Wydawnictwo Pascal
-  Jerzy Majcherczyk - Zdobycie Rio Colca, Wydawnictwo AA s.c. 
-  National Geographic Polska – NR 7(22) lipiec 2001
-  National Geographic Adventure - styczeń/luty 2002
-  Wiedza i Życie - NR 3/1997
-  Poznaj Świat – NR 3(578) marzec 2005
- Biuletyn Informacyjny Pracowników Akademii Górniczo-Hutniczej nr 104/105 czerwiec/lipiec 2002 r. oraz nr 114 luty 2003 r.
-  Onet.pl

 

 

 

 
 
    MOTTO
     NASZE IMPREZY
    KOLOSY
        geneza
     laureaci
      zgłoszenia
      z prasy
    SPOTKANIA
     GALERIA
   BIBLIOTEKA
   KONTAKT
   KOLOSY.PL
  
  

 

 

 

 

 

 


 
 WWW.KOLOSY.PL >> PIOTR CHMIELINSKI © 1999-2009 MART