KOLOSY 2006
Tomasz SOBIESZCZAŃSKI-LOBO
Zszedłem w dół sali, w okolice podium. Obróciłem się w stronę widowni – sala
była pełna. Ludzie stali w przejściach, siedzieli na schodach i podłodze przed
podium. Pełna rozpiętość wieku, zawodów i pozycji. Widok naprawdę imponujący i
wzruszający. To wspaniałe, że tak wielu złaknionych jest zobaczyć zwykłych, a
jednak niezwykłych, przez swe dokonania, ludzi.
KOLOSY - fantastyczna nazwa wyróżnienia tych najlepszych, najbardziej
wytrwałych, zdeterminowanych. Każdy w swoim życiu pewnie ma momenty, kiedy musi
wznieść się ponad swoją codzienność. U KOLOSÓW niecodzienności stają się
codziennością i za to ich kochamy. Mamy swoich idoli wśród promowanych i
zwycięzców. Każdy z nas, a na pewno z tych, co siedzieli na sali, jakąś
dyscyplinę przedkłada nad inne. Jednym imponują taternicy, alpiniści, innym
żeglarze, kajakarze, płetwonurkowie, są pasjonaci latania szybowcem, balonem na
lotni, a jeszcze innym imponują ci, co pieszo, autostopem, na rowerze, czy w
dowolnie inny sposób przemierzają Świat za grosik. Każdy z nas znajdzie wśród
nich kogoś, komu „zazdrości” jego przygody i chętnie zabrałby się ze swym idolem
na jakąś życiową „awanturę”. Ja, choć opłynąłem Świat, wciąż śledzę i podziwiam
tych, którzy to robią dzisiaj. Gdzieś tam w sercu zastuka czasem jeszcze
marzenie o jakiejś wyprawie.
Kto nie marzy, ten skazuje się na wewnętrzną, duchową śmierć. Ale nie wystarczy
marzyć – radością życia powinno być przede wszystkim spełnianie pragnień
najbardziej nieprawdopodobnych, pozornie nierealnych, wręcz fantastycznych i na
to właśnie przykładem są KOLOSY.
Aby z tak wielu wspaniałych ludzi wybrać tych najlepszych Kapituła musiała się
rzeczywiście napocić. Nie jest łatwo wśród najlepszych wybrać najlepszych! Ale
nie sadzę, że ta prestiżowa nagroda jest celem samym w sobie, któregokolwiek z
nominowanych. Oni wyruszając na swoją życiową wyprawę, lub podejmując się
jakiegoś wyczynu, nigdy nie myślą o laurach – wiem to, bo wielu z nich znam
osobiście. To naprawdę zwykli ludzie, których wielkości, wśród tłumu na ulicy,
byśmy nie rozpoznali. I chyba w tym jest ich wielkość. Aby cieszyć się życiem
trzeba podejmować wyzwania ponad przeciętność. Trzeba tak żyć, aby po latach z
satysfakcją nacisnąć klawisz „memory”. Świadomość dawania innym radości z
własnych dokonań winna być i pewnie jest, motorem działania ludzi realizujących
rzeczy innym niedostępne, którzy dzięki takim jak Oni, docierają tam, gdzie
nigdy inaczej by nie dotarli. To sposób na dawanie innym dodatkowej radości do
ich mniej aktywnego życia. Śledzimy ich dokonanie, przeżywamy ich radości,
trudności, niepowodzenia i sukcesy. Chcemy ich poznać, dotknąć, przeczytać ich
wspomnienia, czy obejrzeć album lub film z ich ekspedycji. Potem wzbiera w nas
pragnienie dotknięcia horyzontu i pójścia w ich ślady, – dlaczego nie? Dziś
między nami nie ma kilku Kolosów, którzy w pogoni za marzeniami i życiem na swój
własny, nieprzeciętny sposób, przekroczyli horyzont. Sowim życiem, heroizmem,
humanizmem i wiarą w ludzi udowodnili, że było warto – żyli pięknie.
Wdzięczny jestem Organizatorom za pamięć o Kindze CHOSZCZ i wdzięczny jestem
Gdynianom, którzy w tak piękny sposób oddali tej wspaniałej dziewczynie hołd.
Kiedy poznałem Kingę byłem zafascynowany jej osobowością. Pisałem o niej i dziś
jestem dumny z tego, że ją znałem. Nie wiem, czemu uciekła mi poza horyzont, ale
mam nadzieję, że się z nią spotkam, kiedy obejmę ostatnią wachtę. To był
prawdziwie wielki KOLOS – cześć jej pamięci.
SPOTKANIA PODRÓŻNIKÓW
Stefan Czerniecki
Postęp w każdej dziedzinie życia jest widoczny gołym okiem. Mamy coraz lepszą
wiedzę odnośnie medycyny. Jeździmy coraz lepszymi samochodami. Możemy
komunikować się z całym światem. Postęp nie ominął też idei podróży. Najlepszym
tego dowodem było IX Spotkanie Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów. Raz do roku w
Gdyni zbierają się wszyscy ci, którym za ciasno na polskiej ziemi. Którym śnią
się szalone wyczyny. Wybierają spośród siebie tych najbardziej szalonych w
spełnianiu marzeń. To taki podróżniczy Oscar. W tym roku poprzeczka dla
nominowanych została zawieszona najwyżej spośród wszystkich dotychczasowych
edycji. Wyczyny, jakich się podjęli były wprost niewiarygodne.
Parking pod gdyńskim Silverscreenem zastawiony autobusami z najdalszych zakątków
Polski świadczył, że w tych dniach ma miejsce wydarzenie naprawdę wyjątkowe. I
faktycznie miało. Januszowi Janowskiemu, pomysłodawcy Kolosów, udało się po raz
kolejny zgromadzić w jednym miejscu o jednym czasie ludzi zazwyczaj
nieuchwytnych, będących wiecznie w rozjazdach. Stawili się niemal wszyscy.
Najpiękniejsze jest to, że nie zrobili tego dla pieniędzy lub sławy, lecz dla
idei. Spotkali się z pasji do tego, co robią. Bo tak, jak wspomniał w swoim
wystąpieniu Krzysztof Wielicki: „Czymże byłby himalaizm bez człowieka? Tylko z
samymi górami. Niczym. Przestałby istnieć.” Tak, Ludzie stanowią w tej
dziedzinie życia element kluczowy. Ludzie wspaniali. Świadomi swoich marzeń i
nie poprzestający na nich. Kolosy wręczane są wszystkim tym, dla których idea
podróżowania to coś więcej niż tylko wygodne opalanie się w przyhotelowym
basenie i popijanie rodzimych trunków. To nagroda dla tych, którzy potrafią
realizować swoje marzenia, poświęcić się dla nich i być im wiernym do samego
końca. To nagroda – fenomen. Na całe szczęście wolna od pieniężnego zaplecza.
Zatem nie zepsuta. Nie zna smrodu komercji, protekcji i innych zjawisk tak
popularnych przy okazji wręczania nagród dla „wielkich” tego świata. Laureaci
Kolosów uważają siebie samych za maluczkich. Sercem, odwagą i umiłowaniem swych
pasji przerastają jednak tych „wielkich” przynajmniej o dwie głowy.
Tegoroczne Kolosy były wręczane w 5 kategoriach: podróże, żeglarstwo, alpinizm,
eksploracje jaskiń i wyczyn roku. Dodatkowo przyznano nagrody: Nagrodę im.
Andrzeja Zawady, Nagrodę Specjalną oraz Nagrodę Dziennikarzy.
ŻYŁA WIERNA SWOJEJ IDEI
Spotkanie odbywało się w cieniu smutnych wydarzeń, które miały miejsce w czerwcu
2006 r. oraz w lutym 2007 r. Odeszli od nas Kinga Choszcz i Sławomir Wróblewski.
Dziewczyna, która ze słów „Daj prowadzić się losowi” stworzyła ponadczasowa
maksymą życiową. Potrafiła bez reszty oddać się innym. W imię wyższego dobra.
Kochała marzyć. Szukała ludzi, którzy dzielili jej pasję. Znalazła. Z Radosławem
„Chopinem” Siudą odbyli podróż dookoła świata autostopem. Za ten wyczyn
otrzymali Kolosa 2003. Kinga oddała się pasji bez reszty. Pragnęła spełnienia –
wyjechała do Afryki. Tym razem sama. Przejechała autostopem 13 afrykańskich
państw. Była świadkiem handlu dziećmi w Wybrzeżu Kości Słoniowej. Gdy
uświadomiono jej, że większość z tych maleństw czeka śmierć – ich głowy są
traktowane jako lekarstwa, amulety – postanowiła kupić jedno z nich. Wybrała
dziewczynkę. Małej Akui z Ghany kupiła ubranko, materiały szkolne. Oddała jej
całą Siebie. Nie dziwne, że wkrótce potem Akua zaczęła wołać na nią „mama”.
Kinga była inna niż większość bogatych Europejczyków. Stroniła od przepychu.
Napotkane zamożne panie z Europy nie chciały wpuścić podróżującej Kingi na swoją
barkę, co zapewniłoby jej transport przez rzekę. Bały się. Widziały bowiem, jak
młoda Polka całuje i przytula uśmiechnięte do niej dzieci, które przybiegły z
pobliskiej wioski. Nie omieszkały poinstruować dziewczynę, że grozi jej AIDS.
Tak. Daleko nam do misji Kingi. Część widzów podczas projekcji narzekało na jej
przeupoetyzowanie. Sam się na tym złapałem. Szybko zdałem sobie jednak sprawę,
że to niekoniecznie musiało być sztuczne. Że tak niektórzy z nas potrafią żyć.
Że dla nas może się to wydawać tanim wyciskaczem łez. Dla nich zaś to pasja
życia.
Kinga umarła na malarię mózgu. Pozostawiła po sobie coś magicznego. Ową magię
można było poczuć w trakcie ceremonii wręczania nagrody Specjalnej. Na scenę
zaproszono ojca Kingi i Janusz Janowskiego. To nie był przypadkowy wybór. Obaj
stracili bowiem w życiu to, co najcenniejsze – dziecko. Gdy Renard Choszcz
otrzymywał Nagrodę Specjalną dla Córki, nikt z sali nie siedział. Owacja na
stojąco. Poważna i z szacunkiem. Atmosfera udzieliła się wielu. Wręczający, gdy
wspominał o „naszych kochanych dzieciach, z których jest teraz dumny” rozpłakał
się. Wszyscy byliśmy z nim. Obecna na sali duchem Kinga też.
PO CO?
Pokazy, które wyświetlano na tegorocznej gali, miały wspólną cechę. Wszystkie
pokazywały, że warto marzyć. Ale nie na samych marzeniach poprzestawać. W każdym
z nas tkwi myśl przeżycia niebezpiecznej przygody. Nie każdy ma odwagę stawić
jej czoło. Czym kierują się nominowani do Kolosów, że im się udaje? – Życie
stygnie – tak wyjaśnił filozofię pchającą do podróży Kamil Michnol. W ciągu 20
miesięcy wędrował siedząc na grzbiecie wielbłąda po Saharze, płynąc po wodach
Antarktydy, śpiąc w towarowym pociągu jadącym przez Mauretanię, przeżył
trzęsienie ziemi w Pakistanie, chronił się przez wiatrem w Patagonii, a budżet
podreperowywał pracując w Melbourne.
Prelegenci mówili o pięknych spotkaniach na swoich drogach. Piotr Strzeżysz,
który wybrał się na samotną wyprawę rowerową do Tybetu, zabrał widzów na
wirtualne spotkanie z uśmiechem. Przez parę minut prezentował na ekranie twarze
roześmianych tybetańskich dzieci. Kojąca muzyka w tle pozwalała uczestnikom tego
„spotkania” zrozumieć sens istnienia.
ZWYCIĘZCY
W kategorii „Żeglarstwo” Kolos przypadł Kapitanowi Tadeuszowi Natankowi z załogą
za wyprawę Arktyka 2006. Sto lat po Andmusenie w ciągu zaledwie jednego sezonu,
wraz z drugim polskim jachtem, wspólnie przepłynęli Przejście
Północno-Zachodnie. Było to pierwsze przejście dokonane przez polską banderę. W
żeglarskim światku taki wyczyn to najwyższe wyzwanie.
Wyróżnienia w tej kategorii otrzymali wraz załogami: Kapitan Henryk Wolski oraz
Kapitan Remigiusz Trzaska. Pierwszy był inicjatorem wyprawy z Gdańska do Odessy.
Nie było by w tym wyczynie pierwiastka niezwykłości, gdyby nie to, że
przepłynięcia dokonali na replice prasłowiańskiej łodzi „Welet”. Kapitan Trzaska
był natomiast koordynatorem Henri Iloyd Arctic Direct Expedition. W uzasadnieniu
kapituły możemy przeczytać: „płynąc wśród lodów do najbardziej wysuniętego na
północ skrawka Europy – archipelagu Ziemi Franciszka Józefa – przeżyli żeglarską
przygodę o najwyższej skali trudności”.
„JEDZIEMY NA WYCIECZKĘ, BIERZEMY MISIA W TECZKĘ”
Fenomenem całej gali okazała się być wyprawa Romka i Jonasza Zańko – ojca z
synem. Autostopem przemierzyli Rosję, Mongolię i Chiny. W plecakach oprócz
podstawowego ekwipunku zapakowali kilkaset pluszaków. Misie miały być prezentem
dla napotykanych dzieci. W czasie wyprawy dorabiali rysowaniem obrazków oraz
ulicznymi występami. Wyprawa zgarnęła dwie nagrody: wyróżnienie w kategorii
„Podróże” oraz Nagrodę Dziennikarzy.
Laureatem Kolosa w kategorii „Podróże” zostali Mikołaj Książek z Katarzyną
Gembalik. Kupioną w Pakistanie 30-letnią ciężarówką przejechali Afganistan i
Pakistan. Pragnęli pokazać światu prawdziwe oblicze tych państw, popularnie
postrzeganych jako wylęgarnie terrorystów, dilerów narkotykowych i wszelkiego
zła. Dzięki wyprawie światło dzienne ujrzał świat zapomnianych tradycji
ludowych, nieobjęty paragrafami – świat w pewien sposób bliższy istoty człowieka
niż ten oferowany przez cywilizację Zachodu.
W kategorii „Podróże” były jeszcze dwa wyjątkowe wykłady. Oba dotyczyły wypraw
rowerowych. Oba wzbudziły podziw i uznanie widowni. Oba wiązały się z wielkimi
wyrzeczeniami. Oba to wspaniałe przygody i podróż, która pozostanie w ich
wspomnieniach z pewnością na zawsze. Jedną z nich, do Tybetu, odbył Piotr
Strzeżysz. Słuchając puszczonych z kinowych kolumn słynnych tybetańskich modłów
mogliśmy przekonać się, jak daleko jest w stanie posunąć się człowiek w
spełnianiu marzeń. Przejechanie 3 tysięcy km. Dojechanie rowerem do bazy pod
Mount Everest. Pokonanie kilku ponadpięciotysięcznych przełęczy. Piotr jest
pierwszym Polakiem, który na uważaną za najwyższą przełęcz drogową świata -
Khardung La - wjechał na rowerze dwukrotnie z obu stron, północnej i
południowej. Drugim wyczynowcem, który losy swojej podróży w całości powierzył
kołom swojego roweru był Grzegorz Szyszkowski – zdobywca Kolosa w kategorii
„Wyczyn Roku”. Przejechał samotnie Atakamę i Altiplano. Zdobył dwa
sześciotysięczniki. Przez całą wyprawę ciągnął za rowerem małą przyczepkę z
kiludziesięciolitrowymi zapasami wody oraz żywności. W skrajnie trudnych
warunkach, bez żadnego wsparcie z zewnątrz pokonał ponad dwa tysiące kilometrów,
głównie w Andach. Był w stanie pokonać jednego dnia niwelację 4000 metrów. Dla
obejrzenia wyczynów właśnie takich ludzi do sali numer 7 w Silversceenie stała
przez trzy dni trwania festiwalu kolejka, nieraz sięgająca paruset metrów. Jak
widać głód odkomercjalizowanej przygody w społeczeństwie tłamszonym plastikowym
badziewiem i wygodnictwem jest aż nadto wyraźny. Ci, którym brak odwagi – a nie
ukrywajmy takich jest nas najwięcej – pozostaje przynajmniej obcowanie z tymi,
którzy zaryzykowali. Posłuchanie, obejrzenie tego, co wiedzieli, rozmowa.
KOLOSÓW BYŁO WIELU...
- Mam nadzieję, że w Waszym życiu dzieje się jeszcze mnie niż u tych, których
teraz pokażę – takimi słowami zachęcał Arkadiusz Milcarz do obejrzenia nagranego
przez siebie 18-minutowego filmu, który nakręcił będąc w areszcie w północnym
Czadzie. Projekcję zatytułował „Europa ma zegarki, Afryka ma czas.” Z punktu
widzenia Europejczyka film można by zatytułować „Krótka historia o nic nie
robieniu”. I faktycznie. Na ekranie nie działo się dosłownie nic. Kamera tylko
snuła się po wnętrzu lepianki, w której cały czas w jednej pozycji leżał jej
mieszkaniec. Przy każdym ruchu – np. przekręceniu się na drugi bok lub zmiany
ułożenia głowy – na widowni dawało się odczuć poruszenie. Na pewno część się
nudziła. Jednak ten obraz miał pewien smak, przesłanie. Pokazano na nim zupełnie
egzotyczny dla nas, ludzi Zachodu, sposób pojmowania czasu, życia, sensu
istnienia. Pomysł Milcarza ujmował zjawisko w sposób niezwykle dosadny i
precyzyjny. Takiego filmu nie obejrzymy w telewizji. A szkoda.
W kategorii górskiej konkurencja była podobnie wyrównana. Bo co postawić wyżej?
Skompletowanie wszystkich rosyjskich siedmiotysięczników i uzyskanie
zaszczytnego tytułu „Śnieżnego Barsa” przez Marcina Henniga? Eksplorację
skalnych dróg w patagońskiej Dolinie Cochamo i poprowadzenie tysiącmetrowej
drogi na niezdobytej dotąd ścianie El Monstruo przez Bogusława Kowalskiego i
Jerzego Stefańskiego? Nocowanie pod szczytem Makalu i przeżycie lawiny przez
Annę Czerwińską? Dokonanie drugiego w historii przejścia na 700-metrową ścianę
Mituraju przez Mariusza Nowaka i Alfreda Sosgórnika? Wybór praktycznie
niemożliwy. Dlatego kapituła zdecydowała nie przyznawać Kolosa w tej kategorii.
Wyróżniono za to aż 4 wyprawy.
Z tego samego powodu nie przyznano Kolosa w kategorii „Eksploracja Jaskiń”. I
tutaj byliśmy świadkami wręczenia aż czterech wyróżnień.
Cechą największych podróżników jest skromność. Marcin Henning, pierwszy polski
„Śnieżny Bars” nawet nie zająknął się na temat wysokości pokonywanych w odstępie
zaledwie kilku kolejnych dni siedmiotysięczników. Nie gloryfikował swojej
postawy podczas samotnego pokonywania pola seraków na lodowcu. Nie wspomniał o
tym, ze zdobyty przez niego Pik Pobiedy jest jednym z najtrudniejszych szczytów
świata. Podobnie było z wystąpieniem Anny Czerwińskiej. Tutaj z kolei dało się
odczuć wielką charyzmę pierwszej Polki, która zdobyła Koronę Ziemi. Jej kłopoty
z pilotem od rzutnika budziły uśmiech i radość na sali. Zaś dowcipne komentarze
odnośnie zachowań Pani Ani w trakcie wyprawy powodowały, że uczestnicy pokazu
poczuli się przez moment jej uczestnikami. Ostatni slajdy pokazywał Krzysztof
Wielicki. On także spotkał się z entuzjastycznie reagująca publicznością. W
swoim pokazie zatytułowanym „Polska zimowa eksploracja Himalajów” poruszał
tematy od fenomenu polskiego himalaizmu lat 80. po niezrozumiały dla niego
czerwony kolor puchowych kurtek, w które każda wyprawa tamtych lat była
wyposażona. Umiał też dowcipnie spuentować niektóre słowa wypowiadane przez
bohaterów wyświetlanych przez niego filmów. Gdy na ekranie pojawili się polscy
himalaiści, zdobywający kolejny ośmiotysięcznik, z głośników dało się słyszeć
ich rozmowę z bazą. „Daleko macie tam z góry na przełęcz?!” – pytał szef
wyprawy. „A w ch... drogi!” – odpowiadał szczęśliwy zdobywca. Pan Krzysztof
szybko sprostował co niektórym zniesmaczonym paniom zgromadzonym na sali, że w
oto w górach naprawdę ciężko o jakąś sensowną jednostkę długości. Ni to
kilometr, ni to godzina – żadna z nich nie ma tu praktycznego zastosowania. Stąd
owo słówko na „ch”, które weszło już do fachowej terminologii himalaistycznej.
Nie było osoby na sali, która by nie pękała ze śmiechu.
Czas pędzi nieubłaganie. Kolosy 2006 to już historia. Nie oznacza to jednak, że
historia odkrywania nowego została zakończona. O ile poznaliśmy już prawie
wszystkie zakamarki świata, o tyle o ich specyfice i zróżnicowaniu wewnętrznym
wiemy praktycznie nic. O ludziach umiejących się szczerze uśmiechać. O ziemi,
która jest jedynym chlebodawcą jej mieszkańców. O srogich ścianach, po których
nie poprowadzono jeszcze żadnej drogi wspinaczkowej. O nas samych. O tym, ile
możemy zrobić, aby marzenia stały się rzeczywistością. O tym wszystkim za rok,
kiedy odbędzie się X już Ogólnopolskie Spotkanie Podróżników, Żeglarzy i
Alpinistów – Kolosów XXI wieku. Warto przybyć. Ręczę.