Sobota, 12 marca 2011
wstęp wolny
Prowadzący: Jakub Niziński
10.00-13.15 BLOK IV
Wielka podróż małej „Trynidad”
Filip Sułkowski
Pierwsze żagle na swojej trasie zobaczyli po dwunastu dniach podróży, pierwszą
żaglówkę na 936. kilometrze szlaku, kajakarze zaś mijali ich od wielkiego
dzwonu. Podróż, która kosztowała kilkadziesiąt złotych (nie licząc prowiantu i
wcześniejszych wydatków na budowę łodzi), zajęła im trzy tygodnie. Po jakiej
rzece spływali? Po Wiśle.
Filip Sułkowski, Miłosz Sanetra i Piotr Salwa, pływając po Mazurach, marzyli o
wolnym żeglowaniu po dzikich, rzadko uczęszczanych szlakach i doszli do wniosku,
że wcale nie muszą daleko szukać. Najpierw przez kilka miesięcy w niepozornym
garażu w Wieliczce własnymi siłami zbudowali swoją „Trynidad”, niewielki ket o
ożaglowaniu lugrowym, a gdy łódź była już gotowa, zwodowali ją nieopodal Nowego
Brzeska, na 122. kilometrze Wisły. Tak zaczęła się ich niezwykła podróż: 825 km
na żaglach i z pomocą wioseł aż do ujścia Wisły Śmiałej w Górkach Zachodnich.
Oprócz trzech inicjatorów i armatorów w rejsie brał udział także Adrian
Woźnicki.
Boliwia: Rio Altamachi 2010 i Rio Tuchi 2009
Maciej Tarasin
Pierwsza wyprawa wyruszyła w roku 2009. Jednak zamiast Rio Altamachi jej
uczestnicy musieli się zadowolić równie piękną, ale wielokrotnie eksplorowaną
Rio Tuchi. Do Boliwii powrócili rok później. Po czterech dniach marszu przez
dżunglę i góry dotarli w pobliże San Agustin. Tam zbudowali i spuścili na rzekę
tratwę.
Płynęli przez tereny dziewicze, niezamieszkane przez ludzi. Altamachi raz
karmiła ich rybami, innym razem wywracała na progach, jakby się z nimi bawiła.
Była taka, jaką ją sobie wyobrażali: piękna, dzika i niebezpieczna. Wpłynęli do
cudownego królestwa przyrody i mimo wielu trudów cieszyli się każdą chwilą na
rzece. A ponieważ nie znaleźli zasypanych kopalni jezuitów, a Natasza nie
zobaczyła tapira, do Amazonii na pewno jeszcze wrócą.
Był to prawdopodobnie pierwszy spływ Rio Altamachi w historii, co potwierdzają
mieszkańcy Khori Mayu - wioski leżącej nieopodal miejsca, od którego rzeka
zaczyna być spławna. Na odcinku 250 km (San Agustin do Rio Cotacajes)
deniwelacja terenu wynosi 1000 m. Trudności techniczne to ww3 z kilkoma
bystrzami ww4. Spływanie samej rzeki trwało 8 dni, średnio 9 godzin dziennie.
W wyprawie udział wzięli: Natasza Szałajska, Maciej Tarasin i Waldo Urdinineae.
Dezetą dookoła Rugii i na Bornholm
Michał Jósewicz
Chociaż dezeta to odkrytopokładowa, żaglowo-wiosłowa, mieczowo-balastowa łódź
służąca do krótkich, kilkugodzinnych rejsów i do szkolenia na wodach
śródlądowych, seniorska (średnia wieku na ostatnim rejsie wyniosła 66 lat)
załoga Michała Jósewicza w 2010 r. już po raz trzeci wybrała się na niej na
Bałtyk.
Tym razem trasa wiodła dookoła wyspy Rugia, następnie zaś „żeglarski obóz
wędrowny dla dziadków” wziął kurs na Bornholm. Łącznie 92 godziny żeglugi, 370
mil morskich, dwa kraje, siedem wysp oraz trzynaście portów i marin. I to
życzliwe zdziwienie innych napotykanych żeglarzy, że „czymś takim” w ogóle można
pływać po morzu.
Jamuna i Ganges po polsku
Jarosław Frąckiewicz, Celina Mróz
Świetnie znany kolosowej publiczności kajakarski duet tym razem w poszukiwaniu
wrażeń i historii przyprawiających o łzy ze śmiechu wybrał się aż na święte
indyjskie rzeki. Jarosław Frąckiewicz i Celina Mróz postanowili spłynąć kanałem
rzeki Jamuny z miasta Jagadhri aż do przedmieść Delhi tą samą trasą, na której w
1935 r. Wacław Korabiewicz z żoną Janiną zakończyli swoją niesamowitą podróż
kajakiem z Europy do Indii. Chcieli też pokonać odcinek górnego Gangesu z
Devaprajag do Rishikesh, światowej stolicy jogi.
O tym, czy i jak im się to udało, opowiedzą sami podczas swojej prezentacji.
Chociaż właściwie już teraz możemy zdradzić, że spotkały ich niespodzianki,
życzliwi i bezinteresowni Hindusi dziesiątki razy pomagali im w przenoskach, a
trąba powietrzna na Gangesie wywróciła ich plany do góry nogami. Na szczęście
wszystko skończyło w miarę bezpiecznie, a Jarosław Frąckiewicz podszkolił
angielski.
Przejścia w Przejściu. „Solanusem” przez NWP
Monika Witkowska
Osławione Przejście Północno-Zachodnie pokonały dotąd tylko nieliczne jachty.
Nic dziwnego - prowadząca wśród lodowych pól arktyczna droga morska łącząca
Atlantyk z Pacyfikiem uchodzi za najtrudniejszy żeglarski szlak świata. W
trakcie półtoramiesięcznej przeprawy załoga 14,5-metrowego „Solanusa” (w
składzie: Damian Chorążewicz, Witold Kantak, Roman Nowak, Monika Witkowska),
kierowana przez doświadczonego w polarnych rejsach kpt. Bronisława Radlińskiego,
przekonała się o tym wielokrotnie. Jednak ani utrudniające żeglugę pola lodowe,
ani chłód, silne, przeciwne wiatry i mgły, ani nawet awaria silnika nie
pozbawiły polskich żeglarzy determinacji. Po pokonaniu ok. 7200 km z Ilulissat
na Grenlandii 20 września 2010 r. wpłynęli do Cieśniny Beringa, a dwa dni
później przybili do portu Nome.
Czarny Diament, czyli droga na Księżyc (z okładem)
kpt. Jerzy Radomski
To nie był rejs. To było życie na morzu. Zawijając w czerwcu 2010 r. do portu w
Świnoujściu, jacht „Czarny Diament” powrócił do Polski po 32 latach. Prowadzić
go mógł tylko jeden człowiek – kpt. Jerzy Radomski. Od 1978 r. przeżeglował na
nim prawie 240 tys. mil morskich. To więcej niż odległość z Ziemi na Księżyc.
16-metrową jednostkę, która stała się jego drugim domem, Jerzy Radomski zbudował
z pomocą kolegów w latach 70. XX w. w suchym doku przy kopalni „Moszczenica” w
Jastrzębiu Zdroju, gdzie wówczas pracował. Początki nie były łatwe. Już podczas
pierwszego rejsu jacht osiadł na rafie na Morzu Czerwonym. Sprawa wydawała się
beznadziejna. Kapitan postanowił jednak walczyć za wszelką cenę i po dwóch
miesiącach zmagań uwolnił „Czarny Diament” z opresji. Takie doświadczenia
cementują relacje – odtąd jacht i kapitan na dłużej się już nie rozstawali. 12
razy Atlantyk, 6 razy Ocean Indyjski, 1,5 raza Pacyfik, ponad 400 portów i z
górą 1000 żeglarzy (w tym żona, dzieci i wnuki), którzy przewinęli się przez te
lata przez pokład - imponujący bilans to jedynie wstęp do opowieści o
najdłuższym rejsie w historii polskiego żeglarstwa.
13.15-13.45 PRZERWA
13.45-16.00 BLOK V
Lemury i baobaby, czyli Madagaskar po ślubie
Magdalena i Paweł Opaska
Rok temu otrzymali Kolosa za dwuipółletnią rowerową wyprawę dookoła świata,
która zakończyła się dla nich dramatycznie, bo przed ołtarzem. Podróży poślubnej
więc też nie mogli mieć całkiem zwyczajnej – wybrali się na Madagaskar. Na
miejscu kupili tanie, chińskie rowery, u spawacza sprawili sobie do nich
porządne bagażniki (jak mówią, takie, na których „można było przewieźć choćby
słonia”) i ruszyli na zmagania ze słynnym madagaskarskim błotem. Po drodze,
chociaż dróg zbyt wielu nie uświadczyli, bywało różnie: to rower wylądował na
dnie dwumetrowego dołu (na szczęście bez rowerzysty), to znowu lemury podkradły
im prowiant z kempingu. Z licznymi przygodami udało im się przejechać na wyspie
łącznie 1825 km i pokonać dystans ze stołecznego Antananarivo przez Soanierana
Ivongo do Mananary i później do Maroantsetry.
Toroła Jamał, czyli o koczowaniu w tundrze
Magdalena Skopek (Mjagnie Akatteto)
To nie była zwyczajna wakacyjna podróż. I wcale nie tylko dlatego, że jej trasa
wiodła aż za koło polarne. Magdalena Skopek wybrała się na rosyjską daleką
północ, by przekonać się, jak wygląda prawdziwe, codzienne życie w tundrze
północno-zachodniego Jamału, i przez dwa miesiące mieszkała, a właściwie
koczowała, wspólnie z nieniecką rodziną Akatteto. Ok. 500 km na północ od
położonego nad Obem Salechardu, ubrana w skóry renifera, zbierała mech na papier
toaletowy i trawę na wkładki do butów. Pomagała przy chwytaniu reniferów i
obcinaniu rogów, a sama robiła nici ze ścięgien. Jadła surowe mięso, spała na
legowisku w czumie, przestrzeżono ją, by nie szukała mamutów. „Wsiąkła” do tego
stopnia, że dostała nawet swoje nienieckie imię: Mjagnie Akatteto. Ponieważ w
wolnych chwilach uczyła się także miejscowego języka, wiedziała, że jej nowe
nazwisko oznacza „dużo u nich ich reniferów”.
Smokiem przez Andy
Magdalena i Michał Mochoń
Jak już wchodzić na nową (nomen omen) drogę życia, to z rozmachem. Magda i
Michał najpierw się pobrali, potem rzucili swoje dotychczasowe prace, a w końcu
ruszyli w niezwykłą, ponad półroczną podróż poślubną, zasponsorowaną przez gości
weselnych. I chociaż ani nie mieli doświadczenia, ani nie znali się na
mechanice, to polecieli do Kolumbii i kupili sobie tam motor. Ich pierwszy w
życiu. Następnie przejechali na nim ponad 22 tys. km po drogach i bezdrożach
Kolumbii, Ekwadoru, Peru, Boliwii, Argentyny i Chile. Do dziś pozostają
zauroczeni tym, co widzieli, ludźmi, których spotkali, i południowoamerykańskimi
bezkresami, jakie ich otaczały w czasie podróży.
Mimo tego, że motor sprawiał im w trakcie wyprawy niemało problemów, Magda i
Michał uważają, że wybór takiego środka transportu był strzałem w dziesiątkę. W
końcu to właśnie dzięki temu, że przemieszczali się własnym „smokiem”, na
Salarze de Uyuni w Boliwii mogli doświadczyć takiej wolności, nieograniczonej
przestrzeni i absolutnej swobody podróżowania.
Mount Kinyeti – Sudan z góry
Szymon Kowalczyk
Położone w Sudanie Południowym na pograniczu z Ugandą Góry Imatong nie dość, że
są niezwykle trudno dostępne ze względów geograficznych, to jeszcze przez wiele
lat były nieosiągalne dla przybyszów z zewnątrz najpierw z powodu toczącej się w
Sudanie wojny domowej, następnie zaś za sprawą cieszącej się najgorszą sławą
Armii Oporu Pana, która w lasach na ich zboczach utrzymywała swoje bazy. Choć od
niedawna sytuacja na tych terenach nieco się uspokoiła, wciąż niewielu śmiałków
zapuszcza się w te mało znane afrykańskie góry.
Mimo administracyjnych przeszkód Szymon Kowalczyk najpierw dotarł z Tortit do
wioski Katire, ostatniej, do której można dojechać samochodem, a następnie w
trakcie trzydniowego marszu na szczyt w strugach tropikalnego deszczu przez
bardzo gęsty, pozbawiony ścieżek las, osiągnął wierzchołek Mount Kinyeti (3187
m), dokonując prawdopodobnie pierwszego polskiego wejścia na najwyższą górę
Sudanu.
16.00-16.30 PRZERWA
16.30-19.00 BLOK VI
Prowadzący: Dariusz Podbereski
Rowerowa „Kropla świata”
Sylwester Czerwiński
Kiedyś, mimo zupełnego braku doświadczenia, po prostu kupił rower i ruszył przed
siebie. Znajomi z rodzinnego Goleniowa sądzili, że nie dojedzie dalej niż do
Pragi. A on najpierw objechał Europę, rok później zahaczył o Afrykę Północną,
następnie zaś dotarł aż do Chin. Ale ciągle było mu mało – marzył o wyprawie,
podczas której nie będzie się musiał nigdzie spieszyć.
Przez pięć kolejnych lat wytrwale pracował i oszczędzał, by w końcu w sierpniu
2007 r. znowu założyć sakwy na rower. W trakcie blisko trzyletniej podróży, za
własne, ciężko zarobione pieniądze, objechał pół świata i dotarł aż na Nową
Zelandię, pokonując rowerem ponad 50 tys. km. Po drodze przeżył zimę stulecia i
wjechał na oblodzoną, położoną na ponad 5000 m przełęcz (w Tybecie), wpadł w oko
szefowej salonu masażu (w Chinach), dostał po zębach (w Wietnamie), spotkał
człowieka z 24 palcami (na Bali) i przede wszystkim poznał swoją obecną żonę (w
Indonezji).
Sylwester Czerwiński, laureat Kolosa 2001 za samotną rowerową wyprawę z
Goleniowa do Pekinu i z powrotem, wraca do Gdyni z nową, niesamowitą historią.
Boliwia: Trzeci Świat odrzuca kapitalizm
Anna Gunkowska
Blisko roczny pobyt w Boliwii urozmaiciła dwumiesięczną autostopową włóczęgą po
Chile i Argentynie (gdzie w małej wiosce El Chalten natrafiła na ślad wędrówek
ubiegłorocznego laureata Kolosa w kategorii „Wyczyn roku”, Arkadiusza Mytki,
zapamiętanego tam jako „el loco”), zwieńczoną podróżą „pociągiem widmo” z Buenos
Aires do wodospadu Iguaçu.
Po powrocie do La Paz Anna Gunkowska rozpoczęła intensywną działalność
antropologiczną, podróżując ze stolicy wraz z towarzyszącą jej duńską
dziennikarką, Lise Hermann, w najodleglejsze zakątki kraju i poznając zwyczaje
rdzennej ludności Boliwii. Odbywała regularne wyprawy w góry głównie po szlakach
Altiplano nieopodal Huayna Potosi, docierając w miejsca nieoznaczone na mapach,
ale zamieszkane przez ludzi. Poznała, na czym polegają „autoridades” (sądy
sprawowane na terenie wiosek przez parę – kobietę i mężczyznę), oraz wzięła
udział w mającym kilkusetletnią tradycję festiwalu Tinku, podczas którego
mieszkańcy okręgu Macha spotykają się, żeby ze sobą walczyć. I nie udają.
Krańcowy off-road. Campus Australia Expedition 2010
Michał Rej
Jeden samochód, jeden kontynent, zero wsparcia. I cztery krańce połączone trasą
o długości 17 tys. km. Michał Rej, rezygnując, gdzie tylko mógł, z dróg na rzecz
bezdroży, przemierzył wzdłuż i wszerz Australię. Zaczął od najbardziej
wysuniętego na południowy zachód przylądka Leeuwin. Stamtąd, jadąc m.in.
legendarnym Canning Stock Route i odwiedzając Uluru, dotarł do przylądka Cape
York na północy. Potem ruszył wybrzeżem do najbardziej wysuniętego na wschód
Cape Bayron, aż w końcu osiągnął położony na samym południu półwysep Wilsons
Promontory. W trasie spędził 52 dni i wypili 580 litrów wody. Wykonał też
tysiące zdjęć, dokumentując niezwykłe bogactwo geograficzne Australii (nie tylko
pustynie, ale również las tropikalny i góry) oraz miejsca rzadko odwiedzane
przez turystów.
Na poszczególnych etapach wyprawy Michałowi Rejowi towarzyszyli Piotr Stańczak,
Jacek Marszałł, Agnieszka Wasilewska-Semail i Jacek Bonecki.
Tropikalne jaskinie doliny Baliem i wyspy Celebes
Grzegorz Kuśpiel
Trzecia wyprawa sosnowieckich grotołazów do jaskiń Papui i Indonezji. Jej
głównym celem było poszukiwanie nowych systemów w rejonie trudnodostępnej doliny
Baliem w indonezyjskiej (zachodniej) części wyspy Papua. Polskim speleologom
udało się dotrzeć m.in. do nieznanej wcześniej krasowej studni o średnicy aż 300
m, czyli – mówiąc prostszym językiem – gigantycznej dziury w ziemi pośrodku
tropikalnego lasu. Studnię Jaskółek Jaskini Minima, jak ją nazwali,
wyeksplorowali następnie do głębokości -168 m. W dolinie Baliem działali też w
trzech innych jaskiniach, wcześniej zaś, w drodze na Papuę, zatrzymali się na
wyspie Celebes, gdzie również prowadzili eksplorację kilku systemów w Parku
Narodowym Lore Lindu.
Paradoksalnie jednak w trakcie tej ekspedycji największym wyzwaniem dla
grotołazów nie były techniczne trudności indonezyjskich jaskiń, ale zmierzenie
się z warunkami życia w świecie pod wszelkimi względami radykalnie różnym od
europejskiego.
19.00-19.20 PRZERWA
19.20-21.40 BLOK VII
Śnieżna Pantera
Ola Dzik
„Śnieżna Pantera” to honorowy tytuł nadawany alpinistom, którzy zdobędą
wszystkie siedmiotysięczniki położone na terenie byłego ZSRR. Trzy z nich
znajdują się w Pamirze, a dwa pozostałe w Tien-Szanie. W sierpniu 2010 r.,
wchodząc na Pik Pobiedy (7439 m), Ola Dzik stała się pierwszą Polką, która
wspięła się na każdy z owych pięciu wierzchołków (co prawda w 1989 r. „Śnieżną
Panterą” została – jako w ogóle pierwsza osoba z Polski – Amelia Kapłoniak,
wówczas jednak, ze względu na radziecko-chiński spór graniczny, do „korony”
wystarczały tylko cztery szczyty, bez właśnie Piku Pobiedy).
Młoda alpinistka realizację zakończonego sukcesem przedsięwzięcia rozpoczęła w
roku 2006 od wejścia na Pik Lenina (7136 m; zwany również Szczytem Awicenny). W
kolejnych latach zdobyła Pik Korżeniewskiej (7105 m), Pik Samaniego (7595 m,
dawniej Pik Komunizmu) oraz Chan Tengri (7010 m). Najbardziej dramatyczna
okazała się wspinaczka na Pik Pobiedy, nie bez powodu owiany złą sławą. Polka
zdobyła go w swojej drugiej próbie, w towarzystwie Jakuba Hornowskiego oraz
Krzysztofa Starka. Wskutek załamania pogody podczas zejścia ze szczytu zginęło
trzech z kilkunastu przebywających na górze wspinaczy. Trójka Polaków ocalała.
Riders on the Storm: podwodny trawers na irlandzkiej
nizinie
Artur Kozłowski
Ambitne i oryginalne przedsięwzięcie polegające na znalezieniu połączenia między
jaskiniami Polltoophill w Castletown i Polldeelin w Kiltartan na Nizinie Gort w
hrabstwie Galway w Irlandii. Chociaż płaski krajobraz, rozległe łąki i pasące
się na nich stada hałaśliwych owiec to sceneria bynajmniej nie ze snu (chyba, że
złego) grotołaza, głęboko pod ziemią rozciąga się tu jeden z najbardziej
interesujących i potencjalnie jeden z największych systemów podwodnych jaskiń w
Europie. Na początku 2008 r. Artur Kozłowski rozpoczął eksplorację jego
fragmentu, podziemnego odcinka rzeki Coole.
Przez ponad dwa lata schodził pod wodę 45 razy. Dwie powodzie, jakie w tym
czasie nawiedziły hrabstwo Galway, omal nie zniweczyły jego pracy, on jednak
wytrwale przeprowadzał kolejne nurkowania, naprawiając zniszczone przez żywioł
poręczówki. W końcu, w sierpniu 2010 r., po 120 godzinach spędzonych pod wodą i
zbadaniu 2,6 km podwodnych korytarzy na maksymalnej głębokości -62 m połączenie
zostało osiągnięte. Długość trawersu pomiędzy ponorem i wywierzyskiem wyniosła
2,4 km. Prezentacji będzie towarzyszył film zrealizowany przez Waldemara
Furmaniaka.
Afganistan w starym stylu
Bartek Tofel
Pomysł na tę wyprawę zrodził się z chęci odnowienia polskich tradycji
wspinaczkowych w Afganistanie z lat 60. i 70. XX w. Jednym z charakterystycznych
elementów tamtych ekspedycji było to, że jechało się na nie z Polski
ciężarówkami. Wzorem świetnych poprzedników czternaścioro uczestników wyprawy
Afganistan 2010 na początku lipca wyruszyło więc na wschód dokładnie w taki sam
sposób. Po przejechaniu 12 tys. km przez Ukrainę, Rosję, Kazachstan, Uzbekistan
i Tadżykistan dotarli do Afganistanu.
W trakcie działalności wspinaczkowej eksplorowali mało znane masywy górskie
położne we wschodniej części Korytarza Wachańskiego. W rejonie doliny Uczdżilga
w masywie Kohe Ak Su (Mały Pamir) zdobyli osiem prawdopodobnie dziewiczych
wierzchołków o wysokości od 5030 do 5736 m. Pomysłodawcą i kierownikiem
ekspedycji był Bartek Tofel, kierownikiem sportowym zaś Jacek Kierzkowski.
Picos de Europa, czyli szukanie dziury w całym
Marek Jędrzejczak
Działalność w masywie El Cornion gór Picos de Europa na północy Hiszpanii
dolnośląscy grotołazi prowadzą już od dwudziestu lat, stopniowo rozwiązując
zagadkę podziemnego odwodnienia całego rejonu. Rok 2010 był pod tym względem
wyjątkowo udany. Polakom udało się dokonać połączenia dwóch jaskiń znanych co
prawda od dawna, ale zaciekle broniących swoich tajemnic: Pozu de la Aguja Enol
(CEV181) i Pozu del Barrastroses (G-13). Osiągnęli tam również syfon na
głębokości 804 m.
Wyjątkowy nowopowstały system jest ogromnym podziemnym kolektorem. Przy swojej
głębokości i długości 4,3 km posiada znaczną rozciągłość poziomą (1,1 km), która
zbliża go do ośmiootworowego Sistema del Canalon de los Desvios. Rezultaty
wyprawy (po raz pierwszy osiągnięto poziom bazy erozyjnej poprzez otwory
położone w południowo-zachodniej części rejonu) to kolejny ważny krok do pełnego
poznania systemu podziemnego odwodnienia hiszpańskiego masywu.
* Prowadzący
Dariusz Podbereski "Łoś" - dziennikarz Radia
Gdańsk i specjalista od edukacji ekologicznej. Autor przewodników
turystyczno-przyrodniczych.
Ulubione miejsca w Polsce - Kaszuby i Beskid Niski. Za granicą - Wilno i
galicyjska prowincja Ukrainy, Słowacji i Węgier.